Portret - a w znacznej części autoportret - Szymona Szurmieja w poczytnym tygodniku "Wprost" ("Człowiek pomiędzy", 14.09.2008) wymaga paru uzupełnień i poprawek. Otóż Szurmiej był nie tylko aktorem, reżyserem i dyrektorem, lecz także wieloletnim sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej w Państwowym Teatrze Żydowskim, a z czasem nawet posłem na Sejm PRL z ramienia tejże partii - pisze Henryk Grynberg w liście do Rzeczpospolitej.
Nie rozumiem, jak można o czymś takim zapomnieć. Rzeczywiście mieszkał i miał stałą posadę we Wrocławiu, a do PTŻ - jak sam przyznaje - "wpadał co jakiś czas, by na zlecenie grać w języku jidysz". Nie wspomina tylko, że czynił to, gdy zbliżał się jakiś wyjazd teatru za granicę, ażeby go odpowiednio obsadzono i zabrano. W teatrze tym, gdzie pracowałem od 1959 do 1967 roku, wszyscyśmy wiedzieli, że przysyłano go "na zlecenie", ażeby nad nami czuwał - zwłaszcza za granicą. Był bardzo czujny. Zrugał mnie raz w garderobie, gdy powołałem się na wiadomość z Radia Wolna Europa. Podczas występów w Nowym Jorku jesienią 1967 roku doszło między nami do dyskusji w recepcji hotelu, podczas której wyraziłem się ironicznie o towarzyszu Gomułce.Towarzysz Szurmiej jako sekretarz partii zażądał od dyrektor Idy Kamińskiej, żeby zwołała zebranie zespołu. Jeśli Ida Kamińska kogoś z nas przywoływała do porządku, to czyniła to na osobności, w c