"Król Roger" w reż. Mariusza Trelińskiego w Operze Wrocławskiej. Piszą Teresa Grabowska i Józef Kański w Trybunie.
W drugiej polowie XIX stulecia, a zwłaszcza po tragicznym upadku Powstania Styczniowego Polska utraciła niemal zupełnie kulturalną łączność z krajami zachodniej Europy. Dotyczyło to oczywiście również sfery muzycznej; gdy więc na zachodzie rozkwitał bujnie neoromantyzm, który z kolei ustąpił miejsca impresjonizmowi, a potem także ekspresjonizmowi, gdy najwybitniejsi przedstawiciele tych kierunków, jak Claude Debussy i Ryszard Strauss (każdy na innej drodze), tworzyli nowe światy melodii i harmonii -w rozdartej między trzech zaborców Polsce prądy te odbijały się słabym echem, zaś twórczość naszych kompozytorów niewiele wykraczała poza stylistyczne ramy zakreślone osiągnięciami wczesnych romantyków. Ta niewesoła sytuacja zmieniła się diametralnie z początkiem XX w, kiedy wkrótce po narodzinach Filharmonii Warszawskiej - pierwszej w naszym kraju regularnie działającej instytucji koncertowej wyposażonej w doskonałą orkiestrę symfoniczną - p