Skoro jest szansa na to, aby media publiczne odebrać sitwie i zwrócić ku społeczeństwu, warto przypomnieć, po co te media są i czym nie są. Nie jest to naturalne miejsce dla polityków, nawet jeśli uważają, że ich przemyślenia warte są codziennej obecności przed kamerą. Media publiczne są natomiast miejscem dla dobrych filmów, dokumentów, reportaży, teatru, koncertów różnych gatunków muzyki. No i dla książek - pisze Marek Beylin w Gazecie Wyborczej.
Nie jest to naturalne miejsce dla polityków, nawet jeśli uważają, że ich przemyślenia warte są codziennej obecności przed kamerą. Owszem, jeśli dzieje się coś doniosłego politycznie, polityków można wpuszczać do studia. Ale na co dzień ich obecność powinna być ściśle dozowana. Inaczej nie powstrzymamy zalewu marnych kłótni, zwanych nie wiedzieć czemu debatami. Takie media nie są też masową przystanią dla politycznych komentatorów, bo wielu z nich ważne spory zamienia w retoryczną pianę. A jeśli misję publiczną traktować poważnie, należałoby stworzyć programy, jakich nie ma w telewizjach komercyjnych, czyli takie, gdzie o polityce dyskutuje się poważnie i głębiej, niż wymuszają to słupki oglądalności. Media publiczne są natomiast miejscem dla dobrych filmów, dokumentów, reportaży, teatru, koncertów różnych gatunków muzyki. No i dla książek. To hańba telewizji publicznej, że w obu jej masowych kanałach nie ma dziś sens