Gdy w połowie pierwszej sceny Helen (Dorota Segda) gwałtownie kuca, by podnieść popielniczkę, blisko niej, jakby wprost z kawałka ziemi tuż pod Helen, dobywa się suchy trzask, niczym krótka seria z kałasznikowa. Co to było? Mark Ravenhill, autor "Polaroidów", jest nowym brutalistą, dobry smak nie jest jego hobby. Skoro właśnie w "Polaroidach" dał wzruszającą scenę nekrofilii, to łomot mógł oznaczać wiele. Aliści, wzrok wytężam ciekawie i z detalami widzę, że nie ma się czego bać. Ot, zwykły przypadek, co pewnie do anegdoty teatralnej przejdzie. Otóż, Segda była w czarnej, niepokojąco dopasowanej spódnicy. Gdy kucnęła, tylni ścieg po prostu nie wytrzymał naprężeń. Natury nie oszukasz! Szwy puściły aż do paska, pasek jakoś zdzierżył. I tyle. Co począć, w życiu bywa różnie... W życiu bywa na przykład tak dziwnie, że gdy nić pęka pod fundamentalnymi siłami gwałtownie kucającej aktorki, mnie się "Dziady" w reż. Konrada Swina
Tytuł oryginalny
Szwy puściły
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 19