- Kto dzisiaj pamięta o micie Teatru STU? Kto pamięta światowy sukces "Spadania", "Sennika polskiego" i "Exodusu"? Nasze kultowe spektakle Schaefferowskie określano jako jednorazowe happeningi. No i jakie to wszystko ma dzisiaj znaczenie? - mówi KRZYSZTOF JASIŃSKI, reżyser, dyrektor Krakowskiego Teatru Scena STU w wywiadzie dla Dziennika.
Łukasz Maciejewski: Mam wrażenie, że jest pan w Teatrze STU od zawsze. Krzysztof Jasiński: Prowadzę STU nieprzerwanie od 43 lat. Zmieniały się mody, następowały kolejne końce, teraz mamy kryzys Ale dla mnie teatr był zawsze tym samym miejscem. Płaszczyzną porozumiewania się ludzi: artystów i widzów. Niedawno był pan w Warszawie z "Biesami". Coraz rzadziej decyduje się pan jednak na takie wojaże. - Potem pojedziemy do Francji i do Rosji. Są miejsca na świecie, gdzie postmodernizm już dogorywa i czeka się na taki teatr. Przez wiele lat STU był teatrem wędrownym. Przemierzyliśmy świat wzdłuż i wszerz, trafiliśmy na niemal wszystkie kontynenty, ale przyszło przewartościowanie. Doceniliśmy systematyczną pracę z własną widownią w jednym miejscu. Do naszego teatru chodzi się z potrzeby. Swoje dzieci przyprowadza któreś pokolenie z rzędu. Te dzieci z nami dorośleją. Związek na dobre i na złe? - Teatr wychowuje elity. Widownia "buntu" przychodzi do