TRUDNO o większą przyjemność dla recenzenta od tej, której doświadcza, kiedy trafia na przedstawienie pozwalające mu zapomnieć o tym, że jest recenzentem. Staje się wówczas widzem jak inni. Przestaje myśleć o tym, jak to jest skonstruowane, nie zastanawia się nad ideą reżysera, nie analizuje gry aktorskiej, nie notuje potknięć, tylko chłonie przedstawienie zmysłami, umysłem, całym sobą, poddaje się magii teatru. Zdarzą mi się to rzadko i coraz rzadziej. A gdy się zdarza, wiem na pewno, że albo natrafiłem na dzieło wielkiej rangi artystycznej, albo na teatr wyjątkowo współbrzmiący z uświadomionymi lub nie uświadomionymi mymi potrzebami. Może być zresztą i tak i tak, pomiędzy tymi skrajnościami jest przecież wiele stanów pośrednich. To nie takie ważne. Ważne, iż wtedy uczestniczę w teatrze - przynajmniej dla mnie jednego - żywym. Uczestniczę, a nie gapię się, przyglądam, analizuję, punktuję, sumują plusy i minu
Tytuł oryginalny
Sztukmistrze z Rzeźniczej
Źródło:
Materiał nadesłany
Sprawy i Ludzie nr 1