Jest kilku ludzi w polskim teatrze, którym warto dziś kibicować najwytrwalej, śledząc ich ruchy, kroki, figury, sztychy, parady, zasłony: to, co robią, robią najlepiej. Daje to względną czystość pola obserwacji: co i jak można robić najlepiej w tym, co jest do zrobienia w teatrze, jaki jest. Do tych paru wybranych należy oczywiście Jerzy Jarocki. Od lat już wielu jego spektakle - raz mniej, raz bardziej wybitne, zawsze jednak wyposażone w dynamiczny ładunek teatralności - cechuje swoiste mistrzostwo kojarzenia intensywności wyrazu z logiką i siłą budowy, precyzją wykonania. Ale Jarocki, jak wszyscy inni stale uczestniczący w teatralnej "produkcji" - bardziej nawet niż wielu innych "klasycznie" nastrojonych - staje raz po raz wobec dotkliwego problemu pustych szuflad, pustych teczek. Twórca, którego pasją jest teatr żywy i traktujący o sprawach żywych językiem współczesnym, materią rzeczy tego czasu - nie z odbicia, poprzez klasykę - zarazem twórc
Tytuł oryginalny
Sztuka przekładu
Źródło:
Materiał nadesłany
Odra nr 12