Pina Bausch nie chciała, by jej sztukę zamykać w definicjach. Żadnych ideologii, dogmatów, założeń, wykładni. Reżyser, jak się zdaje, odczytał jej intencje - Aleksandra Rembowska o filmie "Pina" Wima Wendersa. Jutro premiera polska na festiwalu filmowym Era Nowe Horyzonty.
Ten film miał być inny. Pina Bausch i Wim Wenders, na długo przed śmiercią choreografki, wspólnie planowali film, który nie tylko rejestrowałby spektakle Tanztheater w technologii 3D, stanowił zapis twórczej pracy zespołu. Wenders miał towarzyszyć Pinie Bausch z kamerą podczas jej tournée po świecie. Podążać za jej spojrzeniem, które tak bardzo go fascynowało. Zanim w Wenecji, przed laty, zobaczył po raz pierwszy przedstawienie z Wuppertalu, sądził, że sztuka patrzenia to zdolność, którą nade wszystko posiedli reżyserzy filmowi. Przenikliwość, czułość, precyzja, wrażliwość w postrzeganiu świata, które znalazły przełożenie na język ciała, poruszyły go głębiej niż wszystko, czego dotąd doświadczał w teatrze i kinie - jako widz i twórca. Ten film miał być z jej udziałem. Wraz ze śmiercią Piny Bausch, w czerwcu 2009 roku, reżyser na krótko odłożył pomysł realizacji, by po kilku tygodniach znów do niego wrócić. To obowi�