Instytucja kultury na prowincji - a Poznań jest kulturalną prowincją - ma sens tylko wówczas, kiedy przede wszystkim realizuje misję, służy lokalnej społeczności. Patrząc z tego punktu widzenia, większość naszych instytucji można zlikwidować choćby dziś. Prawie nikt nie zauważyłby ich zniknięcia - pisze Michał Danielewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.
o było rok temu. Nadzieje były ogromne. I nie były bezpodstawne. Ogromny wysiłek intelektualny części środowiska kulturalnego i wynikająca z niego burza mózgów, pomysłów, idei, której zwieńczeniem był Poznański Kongres Kultury cały czas robią wrażenie. Mają tylko jeden feler - są w większości proceduralne i techniczne, a ich wprowadzenie zależy od dobrej woli władz i urzędników. A ci, jak wiadomo, nie lubią ryzyka i mają ochotę tylko na takie zmiany, które pozwolą utrzymać status quo. Są szalenie biegli w działaniach, które z jednej strony uciszają krytyków, ale z drugiej są na tyle płytkie i nieistotne, by wszystko zostało po staremu. I rok po kongresie pozytywnych zmian w zarządzaniu poznańską kulturą można wymienić sporo. W miarę jasne kryteria, punktacja i udział ekspertów przy ocenianiu wniosków o granty. Udział ekspertów z zewnątrz (ale bez prawa głosu) w trakcie konkursów na stanowiska kierownicze w instytucjach kultury.