Jeśli "kurtyna nie opada absolutnie z powodu nie milknących oklasków", można mieć pewność, że - jak powiadał pewien rekwizytor - to jest sztuka na premierę. Na premierę, czyli dla ludzi, którzy w teatrze chcą się przede wszystkim bawić: śmiać, klaskać, czasem wzruszać. "Teatrzyk Zielona Gęś" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego spełnia wszystkie te życzenia. Więcej nawet - bo proponuje widzom powrót do krainy dzieciństwa, do aury szkolnych kabaretów, sztubackich wygłupów. Więc kurtyna ma prawo "nie opadać absolutnie" i na nic się zdadzą recenzenckie miny i dąsy. Premiery takie jak "Zielona Gęś" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy można by skwitować zdawkowym określeniem "było miło". Problem w tym, że miało być miło, i że teatr nie rościł sobie pewnie żadnych innych pretensji. Ani do demaskowania autora "Zaczarowanej dorożki" za pomocą wystawiania agitacyjnych "Zielonych Gęsi" z początku lat 50., ani do udowadniania, że Gałczyński P
Tytuł oryginalny
Sztuka na premierę
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Pomorska nr 87