Coraz mniej teatru w teatrze, na szczęście powrócił on do telewizji. Na dużych scenach królują prowokacja i dekonstrukcja, na małym ekranie - dobry smak - pisze Piotr Legutko w Gościu Niedzielnym.
Nie chodzi nawet o liczbę poniedziałkowych premier, choć tych wyraźnie przybywa. Rzecz w jakości, w tym, co dla teatru najważniejsze: dobrym tekście, wybitnych kreacjach, a przede wszystkim wrażeniu, jakie spektakl wywiera na widzu. Nie jest to szok czy niesmak, uczucia tak powszechne przy najgłośniejszych premierach kończącego się sezonu. Teatr Telewizji porusza wysokie, a nie niskie rejestry, pozwala obcować ze sztuką, która czyni lepszym. Jan Englert podczas przedpremierowego pokazu znakomitych "Spiskowców" według Josepha Conrada w jego reżyserii nie krył, że historia, którą w tym spektaklu opowiada, łatwa w odbiorze nie jest. "Brat naszego Boga", pokazany w ostatni listopadowy poniedziałek, także wymagał od widza więcej empatii niż hipnotyczne kino akcji. Ale ileż dał w zamian! Teatr na szklanym ekranie to uczciwa transakcja, a takie zawsze są w cenie. Założenie, że od telewizji nie trzeba zbyt wiele wymagać, bo to medium rozrywki i sportowych