- Teatr dziś uwierzył, że wystarczy zmienić formę, dorzucić dzisiejsze gadżety, lasery, projekcje, aktorów uzbroić w laptopy i komórki, dołożyć nagości i parę soczystych "dzisiejszych słów", żeby powstała "zajebista" interpretacja klasyki. Często mam takie poczucie, że tytuły pojawiają się na scenach "zamiast", z braku tekstu, który umiałby wypowiedzieć dzisiejsze czasy - mówi Maciej Englert o teatrze młodego pokolenia.
Agnieszka Korytkowska: Na czym, pana zdaniem, polega różnica pokoleniowa między reżyserami? Wyłącznie na wieku? Czy może raczej na innych reakcjach na otaczający świat, na konflikcie wartości? Maciej Englert: Jak sądzę, pyta mnie pani jako "starego", co sądzę o "młodych", bo taki podział został paręnaście lat temu ogłoszony przez nowych "młodych" krytyków, którzy zresztą zostali wiecznie młodzi i wiecznie awangardowi. Niestety, podział ten zaowocował budową sztucznej barykady, której linie wyznaczały głównie metryki artystów. Tymczasem linie podziału w dzisiejszym teatrze przebiegają całkowicie inaczej, tyle że zacietrzewieni apologeci obu stron barykad nie mają czasu zwracać na nie uwagi. Moim zdaniem w teatrze nadal trwa dwudziestowieczny spór pomiędzy teatrem interpretującym literaturę i teatrem reżysera, który traktuje literaturę jako pretekst do autorskiej wypowiedzi reżysera, często na dowolny temat. Mówiąc krótko: z autorem albo