Witold Gombrowicz pisał w "Dzienniku" o niemożliwości zamknięcia w swoim dziele jakiejś "prawdy własnej". Uważał, że można co najwyżej próbować opisać proces dążenia ku niej. Zawsze będzie to jednak opis jakiejś daremności, pogoni za fantomem. Nawet jeśli do końca nie pogodzimy się z tym, że to tylko fantom. Tak samo jest z przedstawieniami Jerzego Grzegorzewskiego. Za każdym razem, kiedy spotykam się z jego teatrem, po prostu wiem, że interpretacja będzie redukcją. Przypomina się, co George Steiner pisał w "Rzeczywistych obecnościach"[1] o nieodpowiedzialności krytyków, o ich nędzy i pasożytnictwie. Jedyne co pozostaje, to w miarę możliwości odpowiedzialnie zdać sprawę ze swojego "autentycznego doświadczenia rozumienia". Zdać sprawę, nic więcej. Nie inaczej myślał Andrzej Falkiewicz: "Praca krytyka polega na uporczywym uzgadnianiu oszustw własnych z powszechnie przyjętymi, historycznie uwarunkowanymi - więc przyzwoitymi sposobami
Źródło:
Materiał nadesłany
"Dialog" nr 8