Oglądając warszawskie przedstawienia patrzę coraz częściej na aktora. Na rolę, a nie na przedstawienie. Na aktora, a nie na teatr. Coraz częściej tylko aktor jest ciekawy. Coraz rzadziej bywa mi przypominane, że twórcą spektaklu jest w teatrze dwudziestowiecznym reżyser, który prezentuje na scenie własne dzieło artystyczne. W obecnym sezonie zdarzyło się to ledwie dwukrotnie: w Teatrze Dramatycznym, gdzie Ludwik René pokazał "Kroniki królewskie" Wyspiańskiego, i w Teatrze Współczesnym, na "Wielkim człowieku do małych interesów" Fredry, w reżyserii Jerzego Kreczmara. I jednocześnie coraz rzadziej oglądam sztuki, w których po- słyszałbym głos żywiej nieco obchodzącej mnie współczesności, w których odezwałaby się codzienność - i komentarz autora, próbującego tę codzienność zrozumieć. Ślady tego odnalazłem jedynie w STS, na Świerczewskiego. Ktoś, kto lubi ostre słowa, nazwałby to jałowością stołecznego życia teatralnego. Os
Źródło:
Materiał nadesłany
Express Wieczorny nr 53