Nie wiem, czy patrzę na świat z tego samego co {#os#1116}Lupa{/#} okna. Wiem natomiast, że "Lunatycy" są "moim teatrem". Takim, który przeżywam dotkliwie, rozumiem w pół słowa, który przywołuje znaną mi rzeczywistość i pamiętane z dzieciństwa obrazy. Nie ma już tamtego mieszczańskiego świata. Jego resztki, wartości, brzydota i prawie zawsze przybrudzone piękno bywały przyczyną buntów i porażek jeszcze przed czterdziestu, trzydziestu laty. Zwłaszcza tam, gdzie dawna mieszczańska kultura głębsze miała korzenie. Dziś (dobrze to czy źle?) też jej tam chyba już nie ma. Kiedy oglądałem "Lunatyków", przypomniałem sobie moje dawne mieszkania (zapach kawy zbożowej, czarny gipsowy Beethoven z odtłuczonym nosem, "laufer" na klawiaturze, krzesła z nogami sfinksów) i Wilka stepowego Hermana Hessego - jedną z "książek zbójeckich" mojego pokolenia, do których tacy jak ja, niedokształceni prowincjusze, docierali przez Outsidera Wilsona. W "Wilk
Tytuł oryginalny
Szkice z "Lunatyków" Hermana Brocha w reżyserii Krystiana Lupy
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 7/8