"Szkarłatna wyspa" w Dramatycznym jest kolejnym dowodem na to, że teatr aluzji umarł. Pozostała zabawa w komunistyczny skansen przypominająca wyprzedaż radzieckiej galanterii na Stadionie Dziesięciolecia. Gdzie ja jestem? Cenzor w polskim teatrze połowy lat 90.? Poprawiający ideologiczny finał sztuki? Bohaterzy składający samokrytykę? Radziecka gwiazda ze wstążek, efektownie rozpięta na rękach gimnastyków? Ta piętrowa parodia agitacyjnego teatru, cenzury i rewolucji, jaką jest "Szkarłatna wyspa" Michała Bułhakowa, 14 lat temu była wydarzeniem. Dzisiaj zrozumiała jest głównie dla pokolenia, które żyło w realnym socjalizmie. Starsi żywo reagują na takie słowa, jak "samokrytyka", "Zasłużony Maur Ludowy" czy "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się". Pokolenie 16-latków śmieje się z francuskiego akcentu jednej z postaci, ze strojenia min i komicznych skoków. W "Szkarłatnej wyspie", której akcja dzieje się w la
Tytuł oryginalny
Szkarłatna wyspa
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza - Stołeczna nr 233