Byłem na "Szewcach" trzy dni po premierze. Sala była pustawa, co zrazu wydało mi się dziwne, ale po kilkunastu minutach rzecz zaczęła się powoli wyjaśniać Usprawiedliwiam nieobecnych. Otóż, pomimo dziarskich pokrzykiwań mistrzów pocięgła i! kopyta toczących w pretensjonalnym plebejsko-inteligenckim narzeczu dyskurs o dialektyce władzy, walki klas oraz awansie, degradacji, degrengoladzie lub wręcz skurwieniu elit, ze sceny wiało nudą. Straciły swą dramaturgiczną nośność pokraczny język i trochę mętnawa katastroficzno-demoniczna dialektyka tej przestrogi inkrustowana retoryką dziś już zupełnie wyblakłą, bo wobec zniesienia cenzury cała dwuznaczność i aluzyjność akcji doszczętnie wyparowała. A przy tym tyradowe dialogi pozlepiane miejscami z monologów rozdętych do granic wyporności semantycznej ustatyczniają akcję. I niewiele tu pomagają aktorzy wywrzaskujący swe kwestie. Na moje ucho czyniąc to zresztą o dwie oktawy za wysoko. Witkac
Tytuł oryginalny
Szewskie pasje Witkacego
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Powszechny nr 46