Szewcy zawitali u bram Warszawy. Witkacowscy proletariusze- rewolucjoniści wsparci przez filozofię Slavoja Żiżka nie zdobyli jednak stolicy Polski. Stary porządek obroniła niezastąpiona krytyka. Trójca Piłsudski-Rozwadowski-Weygand znalazła swoich godnych następców. Problem polega na tym, że większość krytyków sztuki wyraźnie nie zrozumiała. Pisze Bartosz Machalica na portalu lewica.pl
Nie zrozumiała, albo zrozumiała tylko jedną, najprostszą warstwę zrozumiałą dla każdego oglądacza "Szkła kontaktowego". Większość recenzentów, weźmy za przykład Romana Pawłowskiego z "Gazety Wyborczej" skupiła się bowiem na postaci prokuratora Scurvy'ego ucharakteryzowanego na Zbigniewa Ziobrę. Co do tego, że Scurvy to w interpretacji Klaty i Sierakowskiego minister Ziobro, nikogo przekonywać nie trzeba. Nikt nie zamierza się sprzeczać z tezą, że po ostatnich wyborach, to co miało być śmieszne w swej straszności stało się co najwyżej groteskowe. Nie zmienia to jednak w niczym faktu, że "Szewców u bram" nie można sprowadzić do prostej satyry na państwo PiS-u. Nie przez przypadek sztuka wystawiana w "Rozmaitościach" nosi tytuł "Szewcy u bram". Nad realizacją interpretacji Klaty i Sierakowskiego czuwał duch Slavoja Żiżka, który w kilku scenach wprost zstępuje na deski teatru przy Marszałkowskiej. Niestety żaden z recenzentów tego faktu