(...) Mała sala studyjna. Rozwarty kąt czarnych ścian, nad nimi srebrna płaszczyzna. Pośrodku, na podwyższeniu, tron Przewodnika Chóru, Plutona, Chrystusa (Marta Woźniak) - biało odzianej Mocy Najwyższej. Poniżej, oskrzydlany przez jasny Chór Duchów, teren akcji - kłębowisko racji, emocji, pragnień. Sprawa toczy się właściwie między dwiema postaciami, Bogiem i Lucyferem. Moc Najwyższa Marty Woźniak jest dobrotliwie obojętna i trochę znużona. Ogląda świat z oddalenia, czasem uczyni wpół przerwany gest, czasem poruszy się leniwie. Po prostu jest, trwa - tę jej ciążącą, decydującą, władczą obecność odczuwa się z niezmienną siłą w ciągu całego przedstawienia. Wrażenie owego dystansu, górowania osiągnięte zostało środkami przede wszystkim aktorskimi; fizyczna odległość od innych postaci, od widowni jest zbyt mała, by wywołać taki efekt. Sylwetkę Lucyfera Ireny Dudzińskiej owija suty, czarny płaszcz, na głowie obcisła, ciemn
Tytuł oryginalny
Sześć osobliwych godzin
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 11