„Krzykucha. Stand Up (For Your Rights) Comedy" Jany Shostak z Komuny Warszawa na V Festiwalu Open The Door w Katowicach. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalowym NA OŚCIEŻ! – na swoim blogu.
Po 24 lutego, czyli po inwazji Rosji na Ukrainę przy wsparciu reżimu Łukaszenki, sytuacja Białorusinek i Białorusinów w Polsce i innych krajach mocno się skomplikowała. I nie mówię tutaj o znanych tenisistkach czy innych osobach publicznych, a o tych, którzy po nieudanej rewolucji w sierpniu 2020 roku musieli uciekać z Białorusi, żeby ratować zdrowie, a często wręcz życie. Po pierwsze, ich walka i jej konsekwencje zeszły całkowicie na drugi plan, po drugie zaś, stają się oni ofiarami słusznej z założenia polityki ostracyzmu i sankcji wobec Rosji i jej sprzymierzeńca. Tych kilka tysięcy umęczonych i żyjących w skrajnie dramatycznych warunkach ludzi (wygnanie, strach przed mackami reżimu, który – jeśli zechce – może nimi sięgnąć gdziekolwiek i po kogokolwiek, lęk o pozostałych w Białorusi członków rodziny czy wreszcie permanentny stan zawieszenia na każdym poziomie życia) zostało umieszczonych w swoistej strefie niczyjej, charakteryzującej się „bombardowaniami” z dwóch stron, walczących ze sobą na śmierć i życie na rożnych poziomach.
I z tej właśnie ziemi niczyjej zaczyna krzyczeć do nas Jana Shostak – znana artystka, aktywistka, polityczna emigrantka, sercem i duszą zaangażowana w walkę z reżimem (środkami, jakie ma w danej chwili do dyspozycji) oraz w pomoc jego ofiarom i ich reżimom. Shostak dobrze też zrozumiała, że w sytuacji, w jakiej znajduje się jej naród, należy prowadzić też kampanię informacyjną, uświadamiającą, jaka jest sytuacja jej rodaków po nieudanej rewolucji i jak możemy im tu (na Zachodzie jakby nie było) pomóc. W związku z tym postanowiła wykorzystać każdą możliwość i okazję, żeby o sytuacji Białorusi… krzyczeć. Krzyczała dosłownie podczas słynnej akcji w sejmie, krzyczała – już metaforycznie – na konkursach piękności, w których brała udział, żeby dotrzeć do jak najszerszej publiczności czy na gali Paszportów Polityki, podczas której najbardziej krzyczała nie tyle wręczana jej nagroda, a słynna suknia z wizerunkami więźniów politycznych, ofiar Łukaszenki. Jako że potencjał performatywny jej publicznych wystąpień był od początku niezwykle nośny, musiał nadejść moment, gdy teatr w jakiś sposób się o Janę Shostak upomni. I tak się właśnie stało. Grzegorz Laszuk z Komuny Warszawa udostępnił Janie Shostak przestrzeń, ona zaś przetworzyła swoje trudne i dramatyczne doświadczenia na mający formę stand-upu performans Krzykucha. Stand Up (For Your Rights) Comedy.
Chociaż Shostak nazywa się w swoim spektaklu krzykuchą, krzyk tym razem nie stanowi formy ekspresji jej wypowiedzi. Zresztą wszystko tu jest wbrew zabiegom formalnym: stand-up comedy nie śmieszy a smuci, for Your rights znaczy tak naprawdę o moje prawa, rekwizyty nie są preparowane, lecz autentyczne, teatr zaś nie jest w gruncie rzeczy teatrem, a życiem opowiedzianym ze sceny. Gdy się przyjrzeć bliżej temu spektaklowi, okaże się, że Jana Shostak zmienia dyskretnie perspektywę, z jakiej opowiada wciąż te same historie (lecz czy może ona myśleć o innych?). Wskazuje na nią ironiczne imię Krzykuchy, które to słówko wydaje się zręcznym i dowcipnym neologizmem, stworzonym na potrzeby bohaterki/narratorki, a kojarzącym się z mityczną szeptuchą (i znów krzykucha okazuje się w spektaklu szeptuchą), czyli szamanką czy wręcz uzdrowicielką, używającą swej mocy, żeby uzdrowić człowieka, zwierzę, a przez nich może całą planetę. Z takiej perspektywy spektakl Shostak staje się więc dobroczynnym ziołem, rytuałem, za pomocą którego krzycząca szeptucha chce uzdrowić ludzi, państwa, świat.
Gdy patrzyłem na jej katowicki występ, w którym nie było tyle siły, pasji i zaangażowania, co na przykład w jej sejmowy performans, pomyślałem, że najbiedniejsi są w naszym świecie lekarze, szamani, uzdrowiciele. Naprawią oni bowiem może ludzki organizm czy świat – ale kto naprawi ich? Kto uleczy szeptającą z braku sił krzykuchę? Kto da jej siłę, gdy wypłacze ona wszystkie łzy i wykrzyczy całą swoją bezradność, złość, nienawiść i wołanie o pomoc? W teatrze odpowiedź jej prosta: to widzowie, autentyczne łzy, zrozumienie, gesty wspólnotowe. Ale o 21:00 jest już po wszystkim. Jana Shostak i jej bracia zostają znowu sami, w przestrzeni ziemi niczyjej, bombardowani przez reżim z jednej strony, hejtowani z drugiej przez zaślepionych obrońców Ukrainy. Pamiętajmy o tym – teatr uczy, że tak niewiele potrzeba, żeby krzykucha odzyskała wiarę w sens swojego życia, a przez nią także swój głos!
P.S. Życie dopisało piękny epilog do tego katowickiego pokazu. Nazajutrz w hotelu uśmiechnięta pani Jana jadła śniadanie ze swoją mamą i bratem. Siedzieli zatopieni w jakiejś rodzinnej intymności, autentycznie szczęśliwi, zajęci w stu procentach sobą. Okazało się, że pani Jana w tych dniach widzi się z nimi pierwszy raz od półtora roku! Wyobrażacie sobie? Półtora roku między jednym a drugim śniadaniem z bliskimi… Naprawdę chcemy tych konkretnych ludzi z czegokolwiek rozliczać?