Ten spektakl działa wprost orzeźwiająco i zgoła terapeutycznie. Pozwala wyrwać się, choć na jeden wieczór, z wszechogarniającej nudy krakowskich teatrów. Nie tylko skutecznie ułatwia dotlenienie - poprzez śmiech - zasiarczonych płuc, ale i zmusza do myślenia. A jest o czym. Samobójca Erdmana obrósł już legendą. Stalin o jego sztuce napisał w liście do Konstantego Stanisławskiego krótko i dobitnie: "Moi najbliżsi towarzysze uważają, że jest pustawa i nawet szkodliwa". Autor, który spędził parę lat na syberyjskim zesłaniu, nie zobaczył jej ani w druku, ani na scenie. Rok przed śmiercią pisarza, w 1969, z prapremierą Samobójcy wystąpił szwedzki teatr w Maimo. Stalinowską anatemę ze sztuki zdjęła w rodzinnym kraju dopiero "pieriestrojka". Akcja Samobójcy rozgrywa się w latach NEP-u i bardzo przypomina wiele komedii z tych lat, zagarnia ten sam krąg postaci, co Łaźnia i Pluskwa Majakowskiego, a swoimi korzeniami tkwi głęboko w twórczości
Tytuł oryginalny
Szeptem
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 2223