"Teatr Okrucieństwa po to został stworzony, by przywrócić teatrowi pojęcie życia namiętnego i pełnego drżenia; i okrucieństwo, na którym pragnie się oprzeć, rozumieć należy w znaczeniu gwałtownej surowości i rygoru, skrajnego zagęszczenia scenicznych elementów". (Antonin Artaud) "Teatr Okrucieństwa" Antonina Artauda nigdy nie powstał. Istniał tylko jako proroctwo i jako idea pielęgnowana przez jego wielbicieli. Peter Brook ochrzcił, tak swój teatr. Trzydzieści lat temu obejrzałem Brook'owskiego "Tytusa Andronikusa" i wydał on mi się - jak pisał wówczas o tym spektaklu Jan Kott - kwintesencją tragedii szekspirowskiej. Szukałem potem jej konsekwencji w "Królu Learze" Bondarczuka, "Hamlecie", którego bohater czytał, chodząc po krużgankach pałacu, "Próbach" Montaigne"a, "Złym" Tyrmanda, czy "Witaj smutku" Saganki; szukałem jej potem w "Makbetach", a znalazłem po latach u Romana Polańskiego. Kwintesencją szekspiryzmu jest zatem teatr ok
Tytuł oryginalny
Szekspirowski teatr okrucieństwa
Źródło:
Materiał nadesłany
Odgłosy nr 48