Bije gong i dwaj panowie brytyjscy, dworzanie królewscy, wciągają na scenę człowieka uśmierconego przez okrutnego głupka Klotena, królewicza i pyszałkowatego, chutliwego jedynaka, bez którego trudno się obejść tak tragediom królewskim, jak i dramatom mieszczańskim. Z punktu zostajemy wprowadzeni w szekspirowski gąszcz krwawych namiętności i nawet nie mamy czasu na protest, na refleks, że przecież znajdujemy się nie na "Tytusie Andronikusie", lecz na przedstawieniu romansu z wyższych sfer, w którym więcej jest krzyku niż myśli, banalnych sytuacji niż odkryć. Następna scena przerzuca nas jednak do komnat italskich, gdzie dwaj dorodni młodzieńcy - do połowy obnażeni, a od połowy przyodziani w białe rajstopy, efeby - na widok których homoseksualiści dostają zapewne skurczu gardła - toczą zapasy, rzec można, w stylu klasycznym. Uspokajamy się nieco wietrząc przewrotną zabawę reżyserską, ale oto znowu wracamy do Brytami i w klimat i
Tytuł oryginalny
Szekspir w stylu buffo
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 233