"Taniec wampirów" w reż. Corneliusa Balthusa w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Joanna Targoń w Didaskaliach.
Firmowym znakiem Tańca wampirów jest łakomie rozwarta wampirza szczęka. Na plakatach, programach, bannerach - i wyświetlana przed spektaklem na kurtynie. Szczęka jest pełna bielutkich, wyraźnie sztucznych zębów: na stronie internetowej Romy widnieje informacja, że Laboratorium Technik Dentystycznych wykonało dla artystów osiemdziesiąt cztery szczęki. Cały spektakl wygląda jak taka sztuczna szczęka: jest kosztowny (budżet ponad trzy miliony), starannie odrobiony (przez fachowców z najwyższej półki), ale nie ma w nim życia. Taniec wampirów to tak zwany format, czyli spektakl powtarzany na różnych scenach w takiej samej postaci. Wszystko - inscenizacja, choreografia, postaci, napięcia, kulminacje, dowcipy - jest raz wymyślone, dostarczone i zrealizowane. Tchnąć życie w format jest trudno: oglądanie takiego spektaklu przypomina przerzucanie bliźniaczo do siebie podobnych kolorowych pism, gdzie jakikolwiek przejaw indywidualności jest przycinany, bo format