Lament nad tym, iż nas w Polsce nie rozumieją, należy w końcu rzucić w diabły, razem ze wszystkimi kompleksami, co za nim stoją. To wieczne oglądanie się na to, jak nas "w Polsce" widzą, kogo cenią, jest jedną z przyczyn, że nie możemy stać się sobą - pisze Artur Daniel Liskowacki, , pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Przyznam, że kiedy usłyszałem niedawno, iż pewna ceniona i popularna w kraju, inteligentna osoba, odwiedziwszy nasze miasto w charakterze "gościa specjalnego" i pozachwycawszy się nim trochę z grzeczności, zapytała - jak tyle innych, cenionych popularnych osób, które odwiedziły Szczecin pierwszy raz - którędy by najłatwiej dojść nad morze, ochota do żartów na ten temat minęła mi tak ostatecznie, jak nadzieja, że w końcu nie będzie do nich okazji. Przecież i parę miesięcy temu, gdy - wespół z Krzysztofem Bizio - brałem udział w audycji Programu III PR, mającej przybliżyć nasze - tak straszliwie odległe od świata - miasto ogółowi rodaków (wiadomo, Warszawa leży na zachodzie, Szczecin to kresy, a każde kresy są na wschodzie) - życzliwa dla nas, tubylców, i miła pani redaktor ogólnopolski program prowadząca umilkła nagle, zakłopotana, kiedym zaczął sobie żartować z tak powszechnego w Polsce przekonania, iż w Szczecinie można pójść n