Tak się złożyło, że "Rzeźnię" Sławomira Mrożka "sprawdzili" najpierw działacze kultury (premiera miała bowiem miejsce w dniu ich święta), a zaraz potem pracownicy Fabryki Przyrządów i Uchwytów, gdyż dla nich właśnie dedykowany był ów spektakl w ramach tzw. "Więcej niż premiery". Rzecz się zatem odbyła z pełnym taktu wyrafinowaniem oraz przekonaniem, iż wspomniani działacze lepiej niż ktokolwiek inny znają dylematy wysublimowanego artysty, zaś pracownicy wielkiego przemysłu, być może z refleksją, przyjmą aluzje, podteksty, a zwłaszcza przesłanie dramatu.
Co by było jednak, gdyby na premierę "Rzeźni" zamiast FPiU zaproszono np. załogę zakładów... (no, mniejsza z tym jakich)? Jeśli zechcesz, Drogi Widzu, obejrzeć "Rzeźnię" nie kieruj swoich kroków na Planty, do budynku Teatru Dramatycznego im. Al. Węgierki. Tam grają "Bal manekinów" i "Dom kobiet". Na Mrożka udaj się w stronę Zwierzyńca, do Państwowej Filharmonii. Tak, bowiem spektakl przygotowano wspólnymi siłami, tzn. artystów teatru i filharmonii. Reżyserią zajął się debiutant na scenie dramatycznej (choć ze stażem w Teatrze Lalek) Wojciech Szelachowski pod słuszną artystyczną opieką Andrzeja Jakimca. Sumiennie musiał strzec starszy kolega wszystkich reguł gry, czujnie doglądać przedstawienia po to, by pewną ręką określić jego młodzieńczy w końcu kształt i wyraz. Czy debiutant zaakceptował w pełni pomysły inscenizacyjne, zastosował się z pokorą do uwag i wskazówek, podporządkował sugestiom i radom bez zmrużenia oka - pozostani