"Operę za trzy grosze" Bertolta Brechta i Kurta Weilla rozpoczyna słynna ballada o Mackie Majchrze. W przedstawieniu wyreżyserowanym w Teatrze Ateneum przez Krzysztofa Zaleskiego śpiewa Ją orkiestra ulicznych żebraków, a powtarza chórek dzieci debiutujących w tym samym fachu. Dzieciakom jednak zaraz ktoś silniejszy rabuje użebrane grosiki, jemu z kolei ktoś inny. Dwa bandziory dopadają i katują przerażoną ofiarę. Policjanci widzą tylko to, co chcą widzieć. Przede wszystkim ściągają swój haracz. Wielkie drapieżniki pożerają małe.
Świat londyńskich przestępców - żebraków, gangsterów, prostytutek i skorumpowanych policjantów - Brecht uczynił obrazem kapitalistycznego społeczeństwa. Oba cechuje ta sama bezwzględność i wszechwładza pieniądza. Pisząc w 1928 r. "Operę za trzy grosze", jej autor był już adeptem komunizmu, potem szedł na lewo coraz dalej (po wojnie powrócił do NRD, w 1955 dostał w Moskwie nagrodę pokojową). Będąc przy tym wielkim reformatorem dramatu i teatru, miał zawsze i ma nadal wielu entuzjastycznych wyznawców jak i wrogów. Jakkolwiek jednak krytycznie nie podchodzić do jego politycznej demagogii, trudno oprzeć się urokowi "Opery za trzy grosze", w której oprócz samego Brechta jest bardzo wiele z łotrzykowskiej XVIII-wiecznej "Opery żebraczej" Gaya Johna (która była jej pierwowzorem), a także ze straceńczego czaru ballad Francoise Villona (Brechtowi zarzucano nawet plagiat). I jest przede wszystkim wspaniała muzyka Kurta Weilla, na którą postawili