EN

16.10.2023, 12:38 Wersja do druku

Sweet dreams (are made of this)

„Sen nocy letniej" Williama Shakespeare’a w reż. Jana Klaty w Teatrze Nowym im. T. Łomnickiego w Poznaniu. Pisze Adam Domalewski w „Teatrologii.info”.

fot. Jakub Wittchen/mat. teatru

Sen nocy letniej rozpoczyna się od wejścia na scenę trupy aktorskiej ubranej w pluszowe kostiumy. Z czasem plusz zostanie zamieniony na lateks, ażury i przezroczystą folię. Jan Klata wyreżyserował w Teatrze Nowym spektakl zjadliwy i bezkompromisowy, daleki od jednoznaczności, za który już mu się dostało, bo nie wpisuje się w chór tak samo brzmiących głosów. Gdy znaczna część środowiska teatralnego w Polsce rozmarzyła się, jak to pięknie i wspaniale będzie żyć w świecie przedstawień (i nie tylko) pozbawionym hierarchii, przemocy i dawnych mistrzów, Klata przybywa wybudzić ich z utopijnego snu. Uderza celnie i boleśnie, z iście rockową dezynwolturą, ale i z rzemieślniczą precyzją.

Zarzuty pod adresem nowego poznańskiego przedstawienia Klaty skupiają się na ironicznym obśmianiu równościowego języka i antyprzemocowych, demokratyzujących proces twórczy praktyk teatralnych, o jakich od jakiegoś czasu zrobiło się głośno w naszym okołoteatralnym dyskursie. W Śnie nocy letniej są one rzeczywiście ukazane karykaturalnie – trupa rzemieślników pod przewodnictwem Łukasza (Chrzuszcza – aktorzy odtwarzający postaci należące do tej grupy występują pod własnymi imionami) rozpoczyna pracę nad sztuką o Pyramie i Tyzbe, czemu od początku towarzyszy szereg wątpliwości: kto powinien decydować o kształcie przedstawienia, jakie kryteria mają przesądzić o obsadzie ról i – nade wszystko – jak uniknąć dyskomfortu, który odczuć mogliby zarówno aktorzy, jak i widzowie. Klata rozdyma rozterki niewprawnych komediantów do rozmiarów absurdalnych, żartobliwie ośmieszając polityczną hiperpoprawność chcącą uchodzić za nową, nie tylko teatralną, normę. Niektóre żarty brzmią lepiej, są błyskotliwe i sytuacyjne, inne wydają się słabsze, nieco wysilone czy zwyczajnie chybione. Ale nie w tym rzecz. Fakt, że odmawia się takiemu artyście prawa do wyrażenia sprzeciwu (a może tylko wątpliwości?), do krytyki choćby i najbardziej wzniosłych haseł wygłaszanych w imię powszechnej równości i szczęśliwości, z miejsca ośmiesza całą histeryczną teatralnocentryczną rewolucję.

Najwyraźniej ja widziałem inny spektakl, bo – po pierwsze – Sen nocy letniej nie skupia się wyłącznie na sprawach teatralnego środowiska, jego wydźwięk jest dużo bardziej uniwersalny – o czym za chwilę. Po drugie, zgryźliwe potraktowanie antyprzemocowego dyskursu nie musi przecież oznaczać (i jestem przekonany, że nie oznacza) pochwały przemocowych praktyk. Klata wyraża raczej swój dalece idący sceptycyzm i z przekąsem spoziera na świętoszków, którzy gotowi są obłudnie strzec słuszności sprawy, otwarcie lub skrycie pogardzając tymi, którzy choć trochę się od nich różnią. W swoim nieprzejednanym stanowisku stawiania sztuki ponad ideologicznym naporem, rewolucyjnym zapałem i kryterium światopoglądowej oznaczoności wydaje się dziś Klata jednym z ostatnich obrońców przegranej sprawy. Wszakże z mojej perspektywy, zapewne nie dość oświeconej, ironiczne obśmianie to niekoniecznie frontalny atak i nie musi wyrażać sądu przeciwstawnego; to raczej wyraz niewiary w cnotliwość i bezinteresowność proklamowanej przemiany obyczajów. To zamierzona próba powiedzenia: „sprawdzam”.

fot. Jakub Wittchen/mat. teatru

No i bęc. Okazuje się, że istnieją jednak interpretacje dramatu, które wykraczają poza dopuszczalną skalę reżyserskiej adaptacji (!!!), będące „instrumentalnym wykorzystaniem Szekspira” (!!!). Doprawdy? Bo gdy podobne sygnały wysyłają środowiska konserwatywne wobec wielu głośnych i nagradzanych przedstawień głównego nurtu polskiego teatru, nikt z nurtu progresywno-empatycznego się ich głosami nie przejmuje, milcząco uznając je za wyraz obskurantyzmu i wąskich horyzontów. Czy nie stoi za tym rzeczywista pogarda? Postawa pod tytułem: „oni nie są ideowi, ideowi jesteśmy tylko my”? Tę bolesną prawdę, nową „etykę” – a raczej etykietę – inkluzywnego teatru, będącą wcieleniem starej dobrej moralności Kalego, niejako przy okazji obnaża poznański spektakl Jana Klaty. Zabawne, jak szybko kończy się tolerancja dla spektakli naruszających nawyki, przekonania i idee, ale tylko – oczywiście – te głoszone po własnej, czytaj „właściwej” stronie. (Żeby była absolutna jasność: nie bronię tym samym bzdurnych prób cenzurowania sztuk/i, jakie miały miejsce w ostatnich latach w Polsce od Wrocławia, przez Poznań, po Warszawę).

Wróćmy do przedstawienia. „Koszmar”, jaki wyśnili jego twórcy, jest wysoce symboliczny i – w istocie – subwersywny (choć nie wprost i nie tak, jak życzyliby sobie zatroskani, patronizujący Klacie rodzice). Inscenizując opowieść o miłosnych perypetiach czwórki młodych ateńczyków, reżyser uruchamia język przemocy (oczywiście umownej), ale nie uczuciowości i erotyki. Może brzmieć to dziwnie w odniesieniu do Szekspirowskiej komedii, w dodatku spektaklu przewidzianego dla widzów od 16 roku życia, w którym – zdawałoby się – roi się od seksualnych odniesień i znaków. Tyle tylko, że one wszystkie pozostają erotycznymi substytutami, perwersyjnymi rekwizytami negacji seksualnej wymiany i przyjemności. Można by tu odesłać do Michela Foucaulta i tego, co sądził o sadomasochizmie. Albo przywołać Pasoliniego, z filmami którego skojarzyła mi się scena z udziałem Egeusza (Waldemar Szczepaniak), wymuszającego w obecności Tezeusza (znakomicie odnajdujący się w estetyce przedstawienia Ildefons Stachowiak) na swej córce Hermii (Marta Herman) posłuszeństwo w wyborze męża. Grupa młodych dziewcząt i chłopców klęczy, nisko pochylona w stronę widowni, z głowami ukrytymi w dłoniach, wypinając obnażone pośladki w stronę bacznie oglądających ich mężczyzn symbolizujących patriarchalną przecież władzę. Czy to jest obraz nie dość krytyczny? A to dopiero początek.

fot. Jakub Wittchen/mat. teatru

Świat elfów, wróżek i czarów przybiera u Klaty formę mroczną, perwersyjną i groteskową. Ale ta perwersja i groteska odnoszą się do nowego wspaniałego świata: postseksualnej ery hiperpoprawności i cynizmu, w której nie ma miejsca na żadne uczucia i nawet na żaden seks. Taki Sen nocy letniej to właściwie dystopia, a całość nabiera tym bardziej ironicznego wydźwięku, im bardziej w spektaklu przypomina się o wszystkich pięknych hasłach walki z nierównościami, dyskryminacją i odzyskiwaniem sprawczości (obecnych także na efektownych, krzykliwych projekcjach na początku przedstawienia). Klata ukazuje świat całkowicie wyprany z autentycznych relacji, pozbawiony tożsamości, wykastrowany i zdziczały. Najważniejszym bodaj utworem wybrzmiewającym w spektaklu jest rytmiczne, elektroniczne Supernature autorstwa włoskiego muzyka Cerrone. Ta zadziwiająca kompozycja, będąca połączeniem disco i apokaliptycznego przesłania, dobrze oddaje ducha tego spektaklu, a mówi o odpowiedzialności ludzi za katastrofę (w domyśle: ekologiczną), której będzie się trzeba teraz przeciwstawić: „Better watch out / There’s no way to stop it now / You can’t escape, it’s too late / Look what you’ve done / There’s no place that you can run / The monster’s made, we must pay”.

Oprócz oczywistych, budzących konsternację scen upodlenia Hipolity i zaraz potem Tytanii (świetna, doprawdy znakomita Antonina Choroszy) odpowiednio przez Tezeusza i Oberona czy gwałtu Lizandra (Andrzej Niemyt) na Hermii i jej absolutnego poniżenia przez (symulowane oczywiście) obsikanie, chciałbym zwrócić uwagę na rozwiązania subtelniejsze. Tuż przed wspólną ucieczką Hermia i Lizander oblewają się benzyną, jednak Lizander rezygnuje z użycia wyciągniętej zapalniczki (choć z głośników słyszymy Set Me on Fire). Zaraz potem nie odpala jego motor – maszyna pojawia się na scenie, ale tylko jako substytut, pozbawiony zapłonu obiekt podziwu. Las ardeński jest ścięty do pni i w dodatku pokryty śniegiem. Taniec elfów (zasilonych odmienionymi czeladnikami) to upiorny freak show. W kilku znakomitych układach choreograficznych androginiczne postaci poruszają się w miejscu w szkaradnej choreografii. Ich kostiumy, złożone ze lateksowej bielizny, ażurowych pończoch, metalowych łańcuchów i innych elementów garderoby, ostrych makijaży i butów na wysokich obcasach wprost odsyłają do seksu z kręgu BDSM [Bondage, Discipline (or Domination), Sadism (or Submission), Masochism]. Oberon paraduje po scenie w futrzanej sukience i butach z podwyższoną podeszwą. To nie są tylko efektowne kostiumy. W pewnym momencie między młodymi bohaterami wywiązuje się następujący dialog: On: „Co myślisz o miłości?”. Ona: „Właściwie nic o niej nie myślę”. To właśnie zdanie tchnie największą grozą ze wszystkich wypowiedzianych w spektaklu. Oto utopia spełniona, ukończony projekt postpłciowego, acz wielce tolerancyjnego społeczeństwa.

Cały ten dziwny, niepokojący, prowokacyjny i wypełniony przemocą sceniczny świat przypomina coś, co od dawna istnieje na muzycznej niwie, tak bliskiej wrażliwości Klaty jako reżysera. Podobne strategie artystyczne z wielkim powodzeniem stosowała w czasach świetności choćby grupa Marilyn Manson. W połowie lat 90. cover zespołu Eurythmics przyniósł jej sławę, ugruntowaną później trzema klasycznymi albumami. Manson objawił wówczas swój androgyniczny, estetycznie szokujący i obrazoburczy projekt, będący w gruncie rzeczy genialną prowokacją wymierzoną w pogrążone w konsumpcjonizmie amerykańskie społeczeństwo wkraczające w cyfrową erę. W spektaklu tego utworu akurat nie słyszymy, choć pojawiają się inne industrialne dźwięki, ale bez wątpienia Klata „uczył się” artystycznej prowokacji i z tego źródła.

W Śnie nocy letniej zauważyłem, choć może to być czysta koincydencja, wiele rozwiązań wizualnych podobnych do tych wykorzystanych w Mansonowskim teledysku do piosenki Sweet Dreams. W obu dziełach oglądamy więc welony przypięte do męskich głów (u Klaty ślubny orszak i węzeł upostaciowiony zostaje przez… podwieszenie na linach Hermii, Heleny [Julia Rybakowska], Lizandra i Demetriusza głowami w dół), folię na twarzy (tu u Dariusza Pieróga grającego Pyrama, brutalnie zamienionego jednak w osła), mocne, mroczne makijaże i cały wspomniany sztafaż BDSM. W teledysku Mansona pojawia się świnia (która jest nawet przez muzyka dosiadana); u Klaty nad sceną przez większą część spektaklu wisi realistyczna figura osła. Groteskowy freak show osiąga apogeum w scenie z udziałem Pyrama-osła i leśnych elfów, podczas której to Pyram zostaje tym razem poniżony (leśne duszki uderzają go kolejno w doczepionego monstrualnego, czarnego członka), przerwanej kolejną świetną choreografią z udziałem wielu postaci. Manson wykrzywia usta i całe ciało w makabrycznych pozach, ale czujemy, że to on sam jest na granicy wyczerpania (podobnie jak jego łamiący się głos). Udręczeni bohaterowie w spektaklu Klaty padają kolejno na ziemię, choć wcześniej oglądamy chłopięcą jatkę z udziałem pił łańcuchowych oraz zapiekłą furię Hermii, która w szokujący sposób dosłownie masakruje głowę Heleny, uderzając nią o pień. Słowem – piekło, wynaturzenie, zgroza, którym towarzyszą śmiechy trzech chochlików. Postać Puka została bowiem zmultiplikowana, co daje zresztą świetny rezultat sceniczny. Trzy ubrane na czarno postaci w różnym wieku (grane przez Michała Grudzińskiego, Łukasza Schmidta i Bartosza Włodarczyka) to dość upiorne i złowieszcze wcielenia tej postaci, przypominające momentami psychopatycznego Jokera z filmów o Batmanie.

Błąd popełniają ci, którzy widzą w Śnie nocy letniej wyłącznie głos we własnej sprawie. Zaryzykowałbym przypuszczenie, że akurat Klata ma taką pozycję jako reżyser, również za granicą, że mógłby z powodzeniem wystawiać kolejne sztuki przez najbliższą dekadę i nawet bardziej opłacałoby mu się nie wchodzić w strefę zwarcia. Tym bardziej docenić należy jego nonkonformizm i prowokacyjny cios, perfekcyjnie wymierzony przy udziale aktorów Teatru Nowego w Poznaniu. Nawiasem mówiąc, o klasie reżysera świadczy również to, z jaką energią zespół aktorski wciela w życie jego pomysły. A aktorzy Nowego, i to na każdym planie, wznoszą się na wyżyny swoich umiejętności – praktycznie wszyscy, bez wyjątku. Dawno nie widziałem pokazu takiej siły na poznańskiej scenie, ostatnio chyba zdarzyło się to w 2017 roku na Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk Agaty Dudy-Gracz (innej nie dość dziś silnie wyznającej jedynie słuszną wizję sceny reżyserki).

Jak dotąd, na szczęście, wszystkich nieprawomyślnych, bo nie dość postępowych, twórców i spektakli zagłuszyć się nie da. Jak dotąd.

Tytuł oryginalny

SWEET DREAMS (ARE MADE OF THIS)

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Adam Domalewski

Data publikacji oryginału:

12.10.2023