"Turandot" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Lech Koziński w Ruchu Muzycznym.
Olbrzymią przestrzeń wrocławskiego Stadionu Olimpijskiego zamyka wielki, surowy prostokątny budynek. Po obu jego stronach stoją niewielkie wieże. Bliżej widowni, w centrum sceny, widać fragment muru z bramą; wszystkie elementy połączono spiralnymi drogami-pochylniami, które są częściami muru, kamienną przestrzenią bez życia. Dach głównej budowli i miejsca przy drogach opanowały martwe postacie z gliny, przypominające armię terakotowych żołnierzy (w pierwszym akcie wyjdą spomiędzy nich wyglądający tak samo statyści i tancerze, poruszając się "nieludzkim" łamanym krokiem, co robi duże wrażenie). "Mandaryn, Cesarz czy sama Księżniczka są częścią kamiennej konstrukcji tego miasta. Wystają tylko głowy" - jesteśmy, jak chce reżyser, w centrum "niezwykłego miasta, w którym nie odróżniamy duchów od skamieniałych wojowników, a cały ten pejzaż ma wymiar wielkiej metafory ludzkich uczuć i emocji. Dyktatura Turandot wyssała z mieszkańców