Od początku tego sezonu warszawski Teatr Dramatyczny daje premierę za premierą. Kłopot w tym, że ilość nie idzie w parze z jakością
Dramatyczny funkcjonuje niczym sprawne przedsiębiorstwo. O ile dobrze liczę, na jego czterech scenach odbyło się już w tym sezonie sześć premier, podczas kiedy bez trudu wymieniłbym szacowne stołeczne placówki pogrążone w dziwnym letargu. Miałem weekend, gdy zobaczyłem w Dramatycznym trzy przedstawienia, odrabiając dawne zaległości. Na każdym komplet albo prawie komplet, reakcje widowni życzliwe. Publiczność wróciła do Dramatycznego, bo chyba zaakceptowała eklektyczny model zaproponowany przez dyrektora Tadeusza Słobodzianka. Nie znaczy to, że nie należy stawiać mu trudnych pytań. Po obejrzeniu "Wszystkich moich synów" na Scenie na Woli wyszedłem na przykład mocno przekonany, że gdy chodzi o Arthura Millera, warto grać "Śmierć komiwojażera" i ewentualnie "Cenę", a tę jego sztukę bez straty dla nikogo można byłoby zostawić w spokoju. No i nie zawsze przekład Jacka Poniedziałka równa się dobry przekład. Tym razem święcący triumfy tłumac