Przyznaję, że wychodziłem poruszony z Teatru Wielkiego, choć dobiegające mnie komentarze widzów nie zawsze były przychylne dla realizatorów. Dobre wrażenie zostało wywołane wizualną stroną spektaklu i nie zostało zniwelowane muzyczną. Zarzuty, które formułowało wiele osób (choć raczej nie usłyszałem ich potem wypowiadanych publicznie ani nie ujrzałem gdziekolwiek w druku), są skutkiem nadmiernego rozbudzenia oczekiwań i nadania wydarzeniu nieproporcjonalnie dużej rangi. Anonse sugerowały pojawienie się na scenie warszawskiej najdoskonalszego wykwitu sztuki operowej, będącego zupełnie inną jakością i plasującego się w wyższych rejonach niż Verdi, Mozart, Richard Strauss; zarazem sztuki najtrudniejszej w realizacji. Oczywiście, najwyższa była pora na wystawienie Wagnerowskiej tetralogii. Czy jednak spóźnione, choćby i nie z winy realizatorów, nadrobienie zaległości zasługiwało na tak wielką reklamę? Po 1956
Tytuł oryginalny
Sukces jest blisko
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 7