Próbowałam zmierzyć, jak długo trwają oklaski warszawskiej publiczności po spektaklu "Czerwone nosy", ale zegarek mi stanął. I dobrze! Sama mogłam bić brawo i cieszyć się sukcesem ulubionego spektaklu na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Tamtejsza publiczność podobno nie urządza stojących owacji, więc i teraz nie wstała. Nie wiem, czy ma to świadczyć o wyrobieniu, czy o powściągliwości. Ilu widzów, tyle odbiorów przedstawienia. Czasem jednak ludzie po obu stronach rampy mają poczucie, że staje się coś ważnego, że się spotykają. Myślę, że tak właśnie było poniedziałkowego wieczoru w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Poznański Teatr Nowy pokazał warszawiakom "Czerwone nosy" Petera Bernsa w reżyserii Eugeniusza Korina. W pospektaklowych rozmowach pojawiały się głosy, że to najważniejsze przedstawienie Spotkań, bo jest w stanie dotknąć widzów, powiedzieć im o świecie coś ważnego. Małżeństwo w średnim wi
Tytuł oryginalny
Sukces bez miary
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wielkopolska nr 30