Jerzy Stuhr [mistrzostwo]
Tytułowego bohatera "Wałęsy w Kolonos", sztuki Jakuba Roszkowskiego i nieco plakatowego widowiska z krakowskiej Łaźni Nowej (reż. Bartosz Szydłowski) broni mocą własnej indywidualności i mistrzostwa zawodowego. Wystarczy zobaczyć, jak stoi. Jak napięte ma mięśnie, jak reaguje, gniewnie, wściekle na najmniejszą zaczepkę, jak w samej sylwetce, jej pochyleniu, jej gotowości do skoku kumuluje energię zaprzeczającą starczej niemocy. I żeby było jasne: nie broni swego bohatera na słodko. Nie da się tego Wałęsy lubić: jest gburem, kabotynem, groteskowym zarozumialcem, złośliwcem. Ale jest królem. By tak rzec naturalnym. Królem zdetronizowanym, przeczołganym (również przez własne głupoty). Herosem, który przeputał heroizm, samorodnym geniuszem wodzowskim skażonym wirusem autodestrukcji. Może zgodnie z tytułem chciałoby się w roli więcej odniesień do użytego w tytule Kolonos; to, przypomnę, miejsce, gdzie u Sofoklesa Edyp dociera do kresu życia.