Piotr Mieczysław Napieraj [zwycięstwo]
"Każdy by chciał takiego mieć w zespole" - szepnął mi do ucha jeden z dyrektorów teatru, razem z którym oglądałem "Lwów nie oddamy", spektakl Katarzyny Szyngiery z Teatru im. Siemaszkowej z Rzeszowa. No bo królewska postawa, łysina, siwa broda, władcze spojrzenie, słuszna postura i waga. Samo jego wkroczenie na scenę jest gestem energetycznym, uruchamia napięcie, przykuwa uwagę. A jeśli ktoś dysponujący taką mocą w samym ciele potrafi budować rolę, wchodzić w zwarcia, często dramatycznie dyskomfortowe, jeśli umie się też zaśmiać z samego siebie, stać go na ironię, na dystans, na czysto techniczne zmiany tonacji gry, na czułe słuchanie partnerów - to czego więcej chcieć? Dawno go nie oglądałem, rzadko bywając w Rzeszowie; cieszę się z dobrej formy. A spektakl zawdzięcza wiele jego wulkanicznej sile. Scenka z parasolem, pod którym nadęty minister spraw zagranicznych daje upust kretyńsko-kolonialno-cepeliowatym wyobrażeniom na temat ościenn