Przemysław Chojęta [na fali]
Jeśli wciąż jest prawdą, że aktorstwo to zawód wędrowny - a jest, czasem z wyboru, czasem z konieczności - to jego można uznać za wyjątkową owej prawdy personifikację. Widzę go w Łodzi (Powszechny), jak trzyma w dłoniach bryłę lodu tak długo, póki grabiejące palce są w stanie ją utrzymać - w celnej introdukcji "Ferragosto", biograficznej opowieści Radosława Paczochy i Adama Orzechowskiego o Herlingu-Grudzińskim. Widzę go w Gliwicach (Miejski), gdzie Michał Siegoczyński dał mu kilka efektownych epizodów w "Najmrodzkim", groteskowego gangstera Marchewę, ale i wzruszającego ojca tytułowego bohatera. W Poznaniu (Nowy), gdzie w wariackim scenariuszu pilgrima/majewskiego "Holoubek, syn Picassa" (reż. Julia Szmyt) ma do zagrania tego gołąbka, co go Picasso namazał był na serwetce hotelu Metropol w 1948, nieopierzonego w sensie dosłownym (vide zdjęcie) komunistę. PKP na nim świetnie zarobiło (albo stacje paliw), choć z drugiej strony czy gdziekolwi