Arkadiusz Brykalski [na fali]
Świetnie śpiewa (bądź co bądź absolwent gdyńskiego Studium im. Danuty Baduszkowej), więc był w stanie dźwignąć napisane przez Karola Nepelskiego arie sparodiowanego Wagnera trzeciej klasy uatrakcyjniające Hitlerowskie pierdoły z "Mein Kampf". Dźwiga je zresztą nie tylko wokalnie, wyrzuca też z siebie kilogramy słów wodza nazistów, robi to rzetelnie i ofiarnie, tylko kompletnie po nic, co najwyżej udowadniając oczywiste oczywistości. Nie pierwszy raz patrząc na jego prace w warszawskim Powszechnym, mam wrażenie używania przyzwoitej aktorskiej gotowości do błahostek, tak było i w "1984", i w "Upadaniu" Árpáda Schillinga i w nieudanym "Kramie z piosenkami". Doceniam wokalną harówkę w "Mein Kampf", ale wolę go w mocnej, nieznanej mi piosence Paolo Conte ze spektaklu "Koniec", ponurej jak najczarniejsza noc Gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej w reżyserii Wojciecha Kościelniaka.