Jakub Kotyński [na fali]
Notuję tu jego główną rolę w "Lovebooku", bo bardzo do gustu przypadło mi to przedsięwzięcie Michała Siegoczyńskiego, inteligentny melodramat komediowy, albo, jak chce dzisiejsza nomenklatura, komedia romantyczna w woodyallenowskim duchu. Klasyczna fabułka, w której jajogłowy fajtłapa goni za mirażem wymarzonej kobiety, nie spostrzegając, że tę, która jest mu pisana, ma już przy boku. Urwał się w dodatku z wariatkowa, a jego perypetie tu i ówdzie zjeżdżają w czysty absurd. Byłoby cudnie, gdyby takie produkcje - błahe, acz nie dołujące, pozwalające wyjść z teatru na świat w pogodnym nastroju - mogły zastąpić farsy w tandetnych zastawkach, z chowaniem się po szafach i rozbieraniem do majtek. Trzeba to też oczywiście umieć grać rozsądnie, bez przewracania oczami, głupich min i podkreślania flamastrem każdego dowcipu. Niewiele widziałem jego ról w łódzkim Powszechnym, choć mam dobre wspomnienia z rzeczy dawnych: z "Aktorów prowincjonalnyc