Bernard Krawczyk
Miał miękki, jedwabisty głos, lekko załzawione spojrzenie patrzące daleko, jakby przez partnera, lekko uśmiechnięte usta, wyprostowaną sylwetkę, jakiś rodzaj nostalgicznej zadumy w scenicznym byciu. Idealnie to pasowało do ostatniej roli, w jakiej go zobaczyłem, ojca w jednoaktówce "Jutro" włączonej przez Ingmara Villqista do jego spektaklu "Conrad". Grał starego żeglarza, który tak zapamiętale żyje oczekiwaniem na syna marnotrawnego, że nie zauważa jego rzeczywistego powrotu, skądinąd w marnym stanie. Jego aksamit w głosie, twardniejący w gniewie, łagodniejący w melancholii, wciąż dźwięczy mi w uszach. Rolę w "Himalajach" Roberta Talarczyka na deskach swojego Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego zagrał w końcówce sezonu, ledwie na parę tygodni przed odejściem. Już jej nie zobaczę.