Anita Jancia-Prokopowicz [na fali]
Przez chwilę w półmroku naga w szklanym pudle, niczym zamrożona w bryle lodu, potem w wygodnym i leciutkim, jakby naturalnym żółtym kombinezonie, boso. Żadnych lin i czekanów, żadnej dosłowności. Co trudniejsze: wspinaczka na ośmiotysięczniki (w roli Himalajów obsadzono ściankę, barierki i galeryjki małej sceny Polskiego w Bielsku-Białej), czy pantofle na obcasie i kostiumik, życiowe ściany do pokonania? Zadziwiająca ta "Wanda" (Rutkiewicz oczywiście), monodram Wiesławy Sujkowskiej o wielkiej himalaistce, ale i o kobiecie po prostu, mocnej i kruchej naraz, z popapranym dramatycznie życiorysem i z ocalonym urokiem dziewczyny z sąsiedztwa. Warto było wracać z seriali, gdzie grała latami, na deski; bielska publiczność ją kocha i w tej kreacji, na którą miesiącami nie ma biletów, i w innych rolach, choćby jako zakochaną Ankę w zaskakującym melodramacie wojennym Zuzanny Bojdy "Ciao bambina", bezpretensjonalnym, wciągającym i niegłupim.