Sonia Roszczuk [nadzieje]
Jest koryfejką kobiecego protestu, zrywa gardło, by wyprowadzić widzów na ulicę (a potem sprowadzić z powrotem na scenę) w widowisku Jolanty Janiczak/Wiktora Rubina "Żony stanu, dziwki rewolucji a może i uczone białogłowy". Za każdym razem, gdy widziałem spektakl, była wspaniale i skutecznie przekonująca, za każdym razem też miałem wrażenie, że kampania, której się poświęca, postulat odrzucenia konwencji i stanięcia w prawdzie, jest, szlachetnym, bo szlachetnym, samooszustwem. W teatrze z konwencji zmyka się tylko w inną konwencję, nigdzie indziej. Była jedną z ważnych twarzy dyrekcji Pawła Wodzińskiego w bydgoskim Polskim, teatru traktującego tematy spektakli jak zadania na seminarium; dała się zapamiętać swoją ekspresją, zaangażowaniem, ale też umiejętnością stawiania się obok roli, szukania dystansu, poczynając od "Detroit" duetu Janiczak/Rubin, przez choćby "Dybuka" Anny Smolar. Wewnętrzny żar jest jej kapitałem; nie zginie.