Wiktoria Gorodeckaja [na fali]
Nastazja Filipowna z "Idioty" na małej scenie Narodowego w chwilach maksymalnego uniesienia przechodzi na rosyjski. I jest aktrisą, co się zowie, namiętną, ekstatycznie uwodzącą i poniewierającą salonowych samców, nakręcającą się pozycją kobiety z nizin awansowaną na chwilę do roli uszlachetnionego przedmiotu pożądania. Zmienia kolory eleganckich sukien, wypełnia po brzegi (a może i poza brzegi przez tę dosłowność językową) oswojony wzorzec rosyjskiego grania. Tyle, że jej uwodzicielstwo wisi w próżni, bo panowie Myszkin i Rogożyn, u Dostojewskiego, jak wiadomo, dość istotni, tu są tak wycofani, bierni i bladzi, że walkowerem oddają pole gry. I to w końcu Nastazja jednym szarpnięciem obrusa ściąga na podłogę porcelanę ze stołu w zamaszystym geście; w powieści katastrofę wywoływał Myszkin, tu nawet tego nie potrafi. Dlaczego tak?