Radosław Krzyżowski [zwycięstwo]
Nie lubiłem poetyki "Wroga ludu" zastosowanej przez Jana Klatę, więc kpiłem, że jego powrót do Starego Teatru ma bardziej estradowy niż aktorski charakter, bo w roli burmistrza Stockmanna może pośpiewać i poobnosić pióropusze, ale grać za bardzo nie ma czego. Kpinki, kpinkami; pokornie przyznaję, że rozkwitł. Znalazł w sobie kopalnię energii czy wręcz euforii, gra ekstatycznie czy to księżnę Irinę na niebotycznych szpilkach w świetnych "Szewcach" Justyny Sobczyk, czy w "Triumfie woli", gdzie kreuje Hindusa, który przez dwadzieścia lat samotnie wykuwał w górze tunel, żeby już nigdy pogotowie, jadąc naokoło, nie spóźniło się do umierającego. Mógłby być (nie on jeden, ale on szczególnie) twarzą tego świeżo odkrytego delektowania się pozytywnością w teatrze Strzępki/Demirskiego, tak entuzjastycznie witanego przez widownię.