Mateusz Rusin [na fali]
Przejdzie do historii jako najdziwniejszy w historii ksiądz Piotr z "Dziadów" zrobiony w... bociana. Dwie dziewczynki naciągają mu dziecięce rajtuzy od stóp do pół uda, przykłada do dzioba, pardon, do ust papierową tutkę i między Mickiewiczowskie wersy wstawia "ta-ta-ta-ta" - zapewne tak brzmi po litewsku "kle-kle-kle". Bodaj żaden komentator uroczystej premiery w Narodowym na dwustupięćdziesięciolecie teatru nie zapytał o sens tego konceptu. Przyjęliśmy - nie bez powodu! - że wizja Eimuntasa Nekrošiusa z założenia będzie hermetyczna i odbiegająca od polskich przyzwyczajeń, więc wręcz nie wypada dociekać wykładni poszczególnych zabiegów. Tu może jednak należało? Skądinąd teatr polski ma generalnie kłopot z "Widzeniem księdza Piotra". No bo jak w dzisiejszych nastrojach inscenizować natchnionego klechę ze swoim "A imię jego czterdzieści i cztery"?