Antoni Pawlicki [na fali]
Amantowaci, przystojni idą do filmu, do seriali i zdają się dla teatru z góry straceni. Ale czasami wracają. Zobaczyłem go w dwóch rolach na stołecznych scenach: "zięcia" kobiety, która nie akceptuje homoseksualnego związku swego syna ("Matki i synowie" Terrence'a McNally'ego w Polonii) i odpowiednika Czechowowskiego Astrowa w uwspółcześnionej parafrazie "Wujaszka Wani" ("Wiosna" Leonarda Moreiry w Studio). Nic w nich szczególnego, po prostu bardzo przyzwoite, fachowe partnerowanie w dobrze skrojonych, konwencjonalnych sztukach. Ale coraz częściej takich umiejętności zawodowego akompaniowania kolegom, którym przypada główny konflikt spektaklu brakuje w zespołach. Więc kto umie i nie zjadła go rutyna - niech wraca, będzie witany ciepło.