Maja Ostaszewska [mistrzostwo]
Czy teatr Krzysztofa Warlikowskiego robi się manieryczny? Poniekąd tak. Choćby przez to, że zdaje się rok w rok taki sam, przy zmieniającej się przecież tematyce i inspiracjach literackich. Coś jest niebezpiecznie powtarzalnego w rytmie scen, w plastyce obrazów, w tempie mówienia, w prowadzeniu postaci. Kolejne dzieła zaczynają się w pamięci zlewać, nakładać na siebie i w tej atmosferze oczywistości ("było jak zawsze") zaciera się świadomość klasy tego teatru, choćby jego aktorstwa. Taka Odeta de Crecy z "Francuzów", cudnie szczery, bo z lekka niemądry obiekt amorów pana Swanna. Grana misternie, z dyskretną komediowością, która służy nie chichotom, tylko lekkiemu, naturalnemu dystansowi do siebie i napuszonego świata Proustowskich arystokratów. Takie to niby przewidywalne i "jak zawsze", a proszę mi pokazać więcej tak drobiazgowo wypracowanych, ani na centymetr nieprzerysowanych ról.