"Klątwa: odcinki z czasu beznadziei" w reż. Moniki Strzępki, koprodukcja Teatru Łaźnia Nowa z Krakowa i Teatru Imka z Warszawy. Pisze Macej Stroiński na swoim blogu.
Co to jest: czterysta pięćdziesięcioro siedmioro (dobrze?) posłów sztywnych w kostnicy? Dobry początek. Wiem, wiem, paleosuchar, ale tak się zaczyna serial "Klątwa" Strzępki i tam to jest śmieszne. Trzy odcinki to już wszystkie, więc będzie podsumowanie. Po pierwsze, zespół. Demirski zawsze pisze pod aktorów, ale tutaj jeszcze bardziej, skoro ich ze Strzępką wyczarterowali, byleby to byli oni. Ich poprzedni pracodawca obecnie ssie pałkę, a ci się wypięli z zyskiem. To znaczy poszli sobie. No ktoś musi robić dobry teatr, gdy inni nie mogą. Od początku, od "W imię Jakuba S.", było jasne, że to cud ekipa i by wstyd był nie skorzystać. Doszedł świeżak, którego reżyserka wyłowiła z PWST Wrocław. Są tak różni, że można nimi obsadzić wszystko, i tak zblatowani, że wszystko pociągną. Unieśli metraż jak u Lupy i trzy razy więcej tekstu. Nie wiem, jak to działa, ale działa na pewno, że ktoś tam na scenie myśli i mówi ze zrozumieniem.