"Carmen" w reż. Roberta Skolmowskiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Katarzyna Wróblewska w Ozonie.
Wrocławska "Carmen" miała być nowoczesna. Uciekając od cepeliowskiego sztafażu, akcję przeniesiono w realia bliżej nieokreślonej dyktatury wojskowej. Przemytników zastąpili bojownicy o wolność, a mundurowi są tu żołnierzami junty. Śmierć Carmen zbiega się z obaleniem dyktatora. To kolejne widowisko prezentowane w murach wrocławskiej Hali Ludowej, ale po raz pierwszy autorzy pokusili się o wykorzystanie walorów tego wnętrza. Przestrzeń sceniczna zmieniono w arenę, wokół której zasiadają widzowie. Nad nią umieszczono telebimy. Nowatorstwo inscenizacji jest jednak połowiczne. Na przeszkodzie stają przede wszystkim przyzwyczajenia wokalistów. Telebimy obnażają niedoskonałości urody i talentów aktorskich wykonawców. Rozbiegane oczy śpiewaka podczas duetu miłosnego umkną uwadze widza, ale nie kamery. Jednak i sam reżyser nie podołał wymaganiom narzuconym przez kolosa, jakim jest Hala Ludowa. Strzały z korkowca, które w tradycyjnej "pudełkowej"