"Stryjeńska. Let's dance, Zofia" Anny Dudy w reż. Joanny Lewickiej z Centrum Spotkania Kultur w Lublinie w Instytucie Teatralnym w Warszawie. w Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Zauważmy, że choć zawsze była artystką znaną - dopiero niedawno stała się znów modna i coraz bardziej obecna np. w teatrze, ostatnio widziałem Stryjeńską aż trzykrotnie, w Studio, TCN i IT. Jak sądzę nie tylko dlatego, że jest moda na "szperanie" w Dwudziestoleciu, ale głównie z powodu zaiste nietuzinkowego życiorysu naszej bohaterki, już w pierwszej scenie monodramu widzimy Stryjeńską z wąsami, żeby móc studiować - udawała mężczyznę, swojego brata (Tadeusza Lubańskiego) bo w tamtych czasach kobiet na akademię sztuk pięknych (także w Monachium) nie przyjmowano. I wyobraźmy sobie, że ta mistyfikacja trwała cały rok, albo te wąsy były jej do twarzy, albo nie zwracano tam na siebie zbyt wielkiej uwagi, prawda? Znakomicie zagrany, momentami zabawny monodram wcale nie jest bardzo pogodny, przeciwnie. "Szaleństwa" Stryjeńskiej popełnione z miłości do męża, nieumiejętność bycia matką, pobyty w szpitalu psychiatrycznym, upokorzenia związane