Wychowywałem się w Krakowie, który żył kultem Wyspiańskiego, celebrował z pietyzmem jego sztuki, w repertuarze teatru miał stale jakieś dzieło mistrza i nawet "Akropolis" darzył powodzeniem. Wyspiański to była świętość. A "świętości nie szargać", sam poeta tak wołał. Któż by więc szargać się ośmielił? Najzuchwalsi pokornieli przed bronowicką izbą czy przed sceną teatru przy placu Świętego Ducha. I za życia i po śmierci autora "Legendy". Imali się różnych sposobów, niekiedy dość śmiałych (świetne przedstawienie "Wyzwolenia" w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego przed paru laty)... ale dopiero warszawscy ludzie podeszli, co się zowie bezceremonialnie, wzięli się bez zahamowań do dzieł Czwartego Wieszcza. Więc ja, krakowianin z tradycji, na "Weselu" w Teatrze Powszechnym u Hanuszkiewicza przeżyłem wstrząs. Można więc tak bezkarnie igrać z dziełem pisarza, który był cały teatralnym widzeniem i kanon stanowił własny? Okazał
Tytuł oryginalny
"Strójcie mi, strójcie narodową scenę"
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Ludu nr 281