Poniedziałkowi Teatr Telewizji przypomniał dramat Augusta Strindberga "Eryk XIV". Powiadam, że przypomniał, wszak wielu z nas pamięta nie tak dawno zaprezentowaną w telewizji inscenizację Macieja Prusa, wielu widziało propozycję Zygmunta Hubnera w warszawskim Teatrze Powszechnym, a zapisy i dokumenty archiwalne wspominają jako niemal niedoścignioną inscenizację Wachtangowa. Ilu więc reżyserów tyle możliwości? Może trafniej należałoby rzec - ilu twórczych, umiejących znaleźć w dziele Strindberga własne problemy i chcących przez utwór mrocznego Skandynawa przekazać je widzowi - tyle różnych, czasem diametralnie różnych widowisk. Mimo, że wszystkie one nosiły tytuł "Eryk XIV". Kimże zatem był ten szwedzki bohater o cechach zbrodniarza i Hamleta zarazem? Tyranem? Władcą tyle groźnym co kapryśnym? Czy może znerwicowanym dekadentem nie mogącym sprostać spadającym nań obowiązkom? A może - po prostu biednym,
Tytuł oryginalny
Strindberg
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Bałtycki nr 259